Through the nights, through the days
I have to cry but you wouldn't drop my tears away
So now, so now
I have to cry but you wouldn't drop my tears away
So now, so now
I'd rather be on my own
Stałam
na dworcu pociągowym, ostatni raz odwracając się w stronę machających mi
rodziców. Pomachałam w ich stronę, skrywając niepewność za krzywym uśmiechem.
Wchodząc po schodkach do środka pociągu, coraz bardziej walczyłam z uczuciem
strachu. Skumulował się do maksymalnego poziomu, gdy zamknęły się za mną drzwi,
a konduktor gwizdnął, obwieszczając odjazd. Nie mogłam wypatrzeć już cienia
pocieszenia w rodzicach, bo po prostu nie mogłam zlokalizować ich już w tłumie,
nawet wysilając wzrok. Poczułam szarpnięcie i pociąg ruszył. Z coraz większą
prędkością oddalałam się od rodzinnej miejscowości, coraz prędzej sunąc w
stronę nieznanego. Zajęłam pierwsze, lepsze miejsce w pociągu i oparłam skroń o
szybę, walcząc z emocjami.
Nawet
się nie zorientowałam, kiedy przysnęłam. Obudziłam się spanikowana, patrząc na
godzinę wyświetlona na ekranie smartfona. Na szczęście nie przespałam swojego
przystanku. Muszę zadzwonić do właściciela kwaterki i się uprzedzić. I nagle
jakbym przyzwała go myślami, bo jego nazwisko wyświetliło się jako osoba
dzwoniąca. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
—
Sakura Haruno?
—
Tak — odparłam.
—
Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny — usłyszałam i się lekko
zaniepokoiłam. — Jednak ogłoszenie o mieszkaniu jest nieaktualne. Córka mojej
siostry zdecydowała się pomóc nam i zostanie kelnerką na twoje miejsce, nie
jest miejscowa, więc potrzebuje mieszkania. Mam nadzieję, że zrozumiesz i
przepraszam, że mówię to w ostatniej chwili...
Piii,
piii.
Rozłączyłam
się i przygryzłam wargi.
Kurwa
mać.
Jeszcze
nawet nie dojechałam do Tokio, a już wszystko się wali. I jak tu utrzymać
pozytywne nastawienie i chęć zmiany życia na lepsze? Powinnam zostać u rodziców
i nie porywać się z motyką na Słońce.
I
co ja mam teraz zrobić? Zawrócić? Czy wysiąść zaraz i zamieszkać pod mostem?
Mogłam dmuchać na zimne i wziąć z domu chociaż namiot. Znając mój charakter,
powinnam wsiąść w pociąg powrotny i udawać, że mój wyjazd to był tylko taki
głupi żart. Ale jak się powiedziało „A”, to trzeba powiedzieć „B”. Rozluźniłam
uścisk dłoni na telefonie i wykorzystałam ostatnie dwadzieścia minut podróży,
chaotycznie przeszukując Internet w poszukiwaniu lokum. Po kilku minutach chyba cudem udało
mi się wynaleźć coś w miarę ciekawego w miarę rozsądnej cenie.
Godzinę
później stałam już pod niskim blokiem, w jednej ręce ściskając uchwyt walizki
na kółkach, a w drugiej dużą torbę. Zadzwoniłam domofonem pod numer szesnasty i
trwającą chwilę wieczność czekałam na odpowiedź. Usłyszałam dźwięk
elektronicznie otwieranego zamka.
Kolejną
godzinę później zostałam sama w mieszkaniu. Właścicielką okazała się miła pani
w średnim wieku. Na całe szczęście nie ściągnie ze mnie milionów monet za
wynajem, no i mieszkanie okazało się całkiem zadbane. Odetchnęłam z ulgą,
upadając z impetem na kanapę. Telefon się rozdzwonił - „Mama” — no tak, trzeba
dopełnić formalności.
—
No cześć, miałam właśnie dzwonić — skłamałam.
—
Jesteś już na miejscu? — usłyszałam głos zaniepokojonej rodzicielki.
—
Jestem, jestem — odparłam, wpatrując się w biały jak śnieg sufit. — Wszystko
okej.
—
To dobrze, zadzwonię później. — Rozłączyła się.
Rozmowa
trwała i tak długo, jak na standardy matki, aż dwanaście sekund. Jak zawsze
pełnia wsparcia. Jako, iż walczę ze swoją aspołecznością, postanowiłam
zadzwonić i do Hinaty, a nie wysyłać SMS. Chociaż w sumie to wątpię, żeby na
ten moment udało mi się to z zamówieniem pizzy (czy innego fastfooda) przez
rozmowę telefoniczną, a nie przez aplikację na smartfonie. Przekręciłam się na
brzuch, wybierając jej numer.
—
Hej, Sakura — usłyszałam jej cichy głos w słuchawce.
—
Siemka. Nie wiem, czy się już za mną stęskniłaś, czy jeszcze nie, ale dzwonię
powiedzieć, że już jestem w mieszkaniu — mamrotałam, przyglądając się
paznokciom.
—
Jasne, dzięki za telefon, ale po twoim tonie wnioskuję, że nie wszystko poszło
gładko.
—
Wyrocznio, podaj mi szczęśliwe numery — prychnęłam ironicznie, jednak
rozumiałyśmy swój sarkazm. — Zgadłaś. Poza tym coś by było nie tak, jakby obyło
się bez większych problemów.
Opowiedziałam
Hinacie naprędce, co się działo i jak trafiłam na kanapę, na której właśnie
leżę i wymachuję nogami jak beztroska nastolatka.
—
Najważniejsze, że ogarnęłaś sytuację. Jestem z ciebie dumna.
—
Dzięki, autograf mogę wysłać pocztą.
—
Obędzie się bez — zachichotała.
*
Postanowiłam
spędzić wieczór, zwiedzając okolicę. Przecież i tak nie mam co robić. To znaczy
w sumie może i mogłabym chociaż rozpakować mój dobytek życiowy, czyli dwie
torby (nie, żeby coś, ale wzięłam tylko moje ulubione ciuchy i pierdoły), ale
jestem na to zbyt leniwa. Najprawdopodobniej będą jeszcze tak stać przy
drzwiach jeszcze kilka dni. Wsunęłam na stopy tenisówki, zarzuciłam na siebie
bluzę z kapturem, kaptur powędrował na głowę, słuchawki w uszy, telefon w
kieszeń, a ja w miasto. Na wszelki wypadek pobrałam aplikację z mapami i w
razie co wykorzystam nawigację, coby się nie zgubić z moją zdolnością do
orientacji w terenie. Tym bardziej że w Tokio byłam tylko kilka razy, więc
zupełnie nie znam tego ogromnego miasta. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz, bo
jeszcze tego brakuje, żeby mnie okradli z moich majtek i skarpetek. Wyszłam z
bloku na hałaśliwą, ciasną ulicę, mijając zabieganych ludzi. Nad głową dyndały
mi liczne kable telekomunikacyjne, przewieszone nad ulicą jak cyberpunkowe
girlandy. Patrząc na mapkę w telefonie, zauważyłam, że w okolicy mieszkania
znajduje się park, a przy nim zbiornik wodny, stawik albo jakieś inne jeziorko.
Udałam się w tamtym kierunku, wsłuchana w muzykę wypełniającą mi uszy i głowę.
Powietrze robiło się z dnia na dzień coraz chłodniejsze, nadchodziła jesień,
przy okazji zmieniając kolor liści na lekko żółte. Dotarłam na miejsce, okazało
się bliżej mojego mieszkania, niż mi się wcześniej wydawało. Zaskoczyła mnie
feeria barw tej późnoletniej-wczesnojesiennej scenerii parku. Usiadłam na ławce
i wpatrzyłam się w błyszczącą taflę wody i pływające w niej kaczki i łabędzie.
Gdybym wiedziała, że tu będą, to wzięłabym chleb, żeby je nakarmić, chociaż w
sumie nawet jeszcze dla siebie nie kupiłam. Zachodzące leniwie Słońce bawiło
się kolorami wody, tak, jakby powoli i konsekwentnie wpuszczało do zbiornika
pomarańczowy barwnik.
Pogrążyłam
się w myślach i nawet nie zorientowałam się, jak się prawie całkowicie
ściemniło. Wstałam z ławki i zmusiłam odrętwiałe nogi do marszu. Po drodze
postanowiłam wstąpić jeszcze do sklepiku spożywczego znajdującego się zaraz
obok mojego bloku. Kupiłam najpotrzebniejsze artykuły spożywcze, czyli mrożoną
pizzę, lody i wino, zapłaciłam i ruszyłam w stronę mieszkania.
Dotarłam
pod drzwi wejściowe i przeżyłam mini zawał serca, patrząc na pęk kluczy, które
trzymałam w ręce.
—
No ja pierdolę — wyszeptałam do siebie.
Tak,
to właśnie ja. Zapomniałam kluczy wejściowych do bloku, zostały na kuchennym
blacie. No ale zaraz, przecież mieszkam tu dopiero od kilku godzin, chyba
każdemu może zdarzyć się mała wpadka?
Tylko
czemu zawsze mi?
Postanowiłam
poczekać chwilę, aż ktoś może będzie wychodził lub wchodził. Jednak minęło
dwadzieścia minut i nic. Kurde, no przecież tu jest pięć pięter, a na każdym po
trzy mieszkania, czyli razem piętnaście mieszkań, przyjmując że w każdym
mieszkają dwie osoby...
Dobra,
nie będę liczyć, nie chcę mi się. Osoba, która wymyśliła kalkulator, powinna
dostać Nobla.
Szczęście
się do mnie nie uśmiechnęło, żadna nowość. Więc zostało najgorsze. Muszę
zadzwonić pod jakiś numer i poprosić o wpuszczenie. Czujnik mojej aspołeczności
zawył ostrzegawczo w głowie. Po chwili namysłu postanowiłam zaryzykować i
zadzwonić do sąsiedniego mieszkania, pod numer siedemnaście.
Rozległ
się głos domofonu.
Pięć
sekund.
Dziesięć.
Już
wyciągałam palec, by anulować dzwonienie i próbować dalej, gdy usłyszałam
kobiecy głos.
—
Słucham?
—
Yyy, przepraszam, że przeszkadzam — wydukałam — ale jestem nową sąsiadką spod
szesnastki i zapomniałam kluczy do bloku. Czy mogłaby pani otworzyć? -
zapytałam, czując jak moja twarz z chorobliwie bladej, zmienia się w
chorobliwie czerwoną.
Usłyszałam
piknięcie i jazgoczący dźwięk, symbolizujący otwieranie drzwi. Rzuciłam
„dzięki” w eter i wpełzłam do środka, drepcząc po schodach na pierwsze piętro.
Stanęłam pod drzwiami, szukając w panice kluczy wejściowych zgrabiałymi
dłoniami. Przed chwilą przecież miałam je w ręce, to gdzie je teraz zawieruszyłam?
Podskoczyłam w miejscu, gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych za moimi
plecami drzwi.
Proszę
nie... Nie mam ochoty poznawać moich nowych sąsiadów ani mówić „dzień dobry”.
Na dzisiaj wystarczy interakcji międzyludzkich.
—
Ooo, nowa sąsiadka!
Zorientowałam
się, że to ten sam głos co w domofonie. Odwróciłam się powoli, przywołując na
wargi krzywy uśmiech.
—
Ehehe, tak się składa — zaśmiałam się głupkowato i spojrzałam na źródło jazgotu.
Zza
futryny znajdujących się obok mojego mieszkania drzwi wejściowych wystawała
trzymająca ją ręka, ramię i głowa kobiety. Wpatrzyłam się w nią, nie bardzo
wiedząc, co robić. Miała równie niespotykany kolor włosów co aktualnie ja, były
jasnoblond, a co najbardziej się rzucało w oczy, to ich długość. Jedno oko
miała zasłonięte grzywką, a drugie koloru morskiego wbiło się we mnie
świdrującym spojrzeniem.
Poczułam,
jak ogarnia mnie fala gorąca, znalazłam się w bardzo niekorzystnej sytuacji.
Nie cierpię być obserwowana. Ze stresu moje zgrabiałe ręce zaczęły się na
dodatek trząść, przez co upuściłam klucze na betonową posadzkę, pech chciał, że za
mnie.
Sąsiadka
schyliła się, a jej włosy omiotły podłogę. Podniosła klucze i wręczyła mi je,
łapiąc moją zmarzniętą dłoń dwoma rękami i potrząsnęła nimi energicznie.
—
Jestem Ino, masz super włosy.
Oniemiałam.
Nie jestem dobra w te wszystkie savoir-vivre, ale mam takie dziwne przeczucie,
że chyba nie tak powinno się przedstawiać.
—
Sakura — odpowiedziałam.
—
A teraz twoja twarz się zlewa kolorem z twoimi włosami.
No
tak, spaliłam buraka.
Wymamrotałam
coś pod nosem zawstydzona, chcąc wycofać się jak rak, do mieszkania.
—
Robisz coś dzisiaj? Teraz? Zaraz? — zalała mnie pytaniami.
—
Aeeyy, n-nie — wydukałam. — A o co chodzi?
—
Wpadnij do mnie, pogadamy. — Na jej wargach wykwitł jeszcze większy uśmiech,
gdy zauważyła wystającą z siatki butelkę wina. — Trzeba utrzymywać
przyjacielskie stosunki sąsiedzkie.
Hmm...
W sumie to, co mi szkodzi?
—
Okej.
—
Jak coś, to mieszkam tu obok ciebie.
Lubię odkrywać takie blogi, są jak powiew świeżości.
OdpowiedzUsuńBardzo miło i lekko się czyta, szkoda tylko, że tak krótko.
Postaraj się następny wpis przygotować dłuższy i daj mi o nim znać, bo na bank będę czekać, na jego pojawienie się.
Pozdrawiam Cię gorąco!
Ojej, króciutki ten rozdział – ale z drugiej strony wstyd dla mnie, bo kiedy on został dodany, a kiedy ja go zauważyłam… bardzo, bardzo sorry za zwłokę! D:
OdpowiedzUsuńRozdział to takie zderzenie marzeń z rzeczywistością, ja podziwiam Sakurę, że koniec końców jednak nie wróciła i nie obróciła tego wszystkiego w żart – ja bym się na jej miejscu popłakała w tym pociągu zamiast szukać alternatywy. W ogóle, z takich realnych wniosków, to ponoć w samym Tokio ciężko o mieszkanie… Sakura miała wiele, wiele szczęścia, a o tym pewnie nie wie ;)
Czytam o akcji z kluczami już mam w głowie tysiąc wizji romansów, a tu z Ino wyskakujesz – super, ty to wiesz, jak ostudzić zapał czytelnika :P ale to ciekawe jak się one dogadają – po wzmiance o winie wyczuwam, że będzie się działo :D
To do następnego rozdziału, trzymaj się!
Weny, ochoty i czasu ;) ;*
Te rozmowy Sakry są strasznie krótkie, takie ucinane. Ten facio mógł jej chociaż jakąś pomoc zaoferować czy coś. I tak szybko nowe mieszkanie znalazła? Mogła przecież w hotelu się przekimać i coś wynaleźć a tu już bach się wprowadza itd.
OdpowiedzUsuńMamuśka też - rozmowa raz ciach bach i nie ma. Czy ona się o nią nie martwi czy jak?
Działania Sakury wydają mi się jakieś nielogiczne XD Albo inaczej nie wiem czy pałam do niej sympatią czy nie, bo serio dziewczyna i jej działania mnie irytują.
Ale miło się czyta, a to zawsze na plus! :D
Wiedziałam, ze to Ino, gdy tylko przeczytałam, że otworzyła Sakurze drzwi jakaś "pani". Normalnie czułam to w kościach :D Ich przyjaźń zawsze mnie rozczula, tylko żałuję, że przez tak długi czas (w kanonie) udawały do siebie niechęć. Bycie rywalkami także dużo im dało, wzajemna motywacja i te sprawy, ale chyba rozumiesz o cho mi chodzi? Za długo były rozdzielone. Dlatego uwielbiam ich relację w fanowskich opowiadaniach ❤
OdpowiedzUsuńOj tak. Dokładnie rozumiem.
UsuńNa szczęście teraz mogą to nadrobić, mogliby więcej scen z dziewczynami w anime podsunąć :)