23.04.2018

rozdział trzeci




Through the nights, through the days
I have to cry but you wouldn't drop my tears away
So now, so now
I'd rather be on my own



Stałam na dworcu pociągowym, ostatni raz odwracając się w stronę machających mi rodziców. Pomachałam w ich stronę, skrywając niepewność za krzywym uśmiechem. Wchodząc po schodkach do środka pociągu, coraz bardziej walczyłam z uczuciem strachu. Skumulował się do maksymalnego poziomu, gdy zamknęły się za mną drzwi, a konduktor gwizdnął, obwieszczając odjazd. Nie mogłam wypatrzeć już cienia pocieszenia w rodzicach, bo po prostu nie mogłam zlokalizować ich już w tłumie, nawet wysilając wzrok. Poczułam szarpnięcie i pociąg ruszył. Z coraz większą prędkością oddalałam się od rodzinnej miejscowości, coraz prędzej sunąc w stronę nieznanego. Zajęłam pierwsze, lepsze miejsce w pociągu i oparłam skroń o szybę, walcząc z emocjami.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy przysnęłam. Obudziłam się spanikowana, patrząc na godzinę wyświetlona na ekranie smartfona. Na szczęście nie przespałam swojego przystanku. Muszę zadzwonić do właściciela kwaterki i się uprzedzić. I nagle jakbym przyzwała go myślami, bo jego nazwisko wyświetliło się jako osoba dzwoniąca. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
— Sakura Haruno?
— Tak — odparłam.
— Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny — usłyszałam i się lekko zaniepokoiłam. — Jednak ogłoszenie o mieszkaniu jest nieaktualne. Córka mojej siostry zdecydowała się pomóc nam i zostanie kelnerką na twoje miejsce, nie jest miejscowa, więc potrzebuje mieszkania. Mam nadzieję, że zrozumiesz i przepraszam, że mówię to w ostatniej chwili...
Piii, piii.
Rozłączyłam się i przygryzłam wargi.
Kurwa mać.
Jeszcze nawet nie dojechałam do Tokio, a już wszystko się wali. I jak tu utrzymać pozytywne nastawienie i chęć zmiany życia na lepsze? Powinnam zostać u rodziców i nie porywać się z motyką na Słońce.
I co ja mam teraz zrobić? Zawrócić? Czy wysiąść zaraz i zamieszkać pod mostem? Mogłam dmuchać na zimne i wziąć z domu chociaż namiot. Znając mój charakter, powinnam wsiąść w pociąg powrotny i udawać, że mój wyjazd to był tylko taki głupi żart. Ale jak się powiedziało „A”, to trzeba powiedzieć „B”. Rozluźniłam uścisk dłoni na telefonie i wykorzystałam ostatnie dwadzieścia minut podróży, chaotycznie przeszukując Internet w poszukiwaniu lokum. Po kilku minutach chyba cudem udało mi się wynaleźć coś w miarę ciekawego w miarę rozsądnej cenie.
Godzinę później stałam już pod niskim blokiem, w jednej ręce ściskając uchwyt walizki na kółkach, a w drugiej dużą torbę. Zadzwoniłam domofonem pod numer szesnasty i trwającą chwilę wieczność czekałam na odpowiedź. Usłyszałam dźwięk elektronicznie otwieranego zamka.
Kolejną godzinę później zostałam sama w mieszkaniu. Właścicielką okazała się miła pani w średnim wieku. Na całe szczęście nie ściągnie ze mnie milionów monet za wynajem, no i mieszkanie okazało się całkiem zadbane. Odetchnęłam z ulgą, upadając z impetem na kanapę. Telefon się rozdzwonił - „Mama” — no tak, trzeba dopełnić formalności.
— No cześć, miałam właśnie dzwonić — skłamałam.
— Jesteś już na miejscu? — usłyszałam głos zaniepokojonej rodzicielki.
— Jestem, jestem — odparłam, wpatrując się w biały jak śnieg sufit. — Wszystko okej.
— To dobrze, zadzwonię później. — Rozłączyła się.
Rozmowa trwała i tak długo, jak na standardy matki, aż dwanaście sekund. Jak zawsze pełnia wsparcia. Jako, iż walczę ze swoją aspołecznością, postanowiłam zadzwonić i do Hinaty, a nie wysyłać SMS. Chociaż w sumie to wątpię, żeby na ten moment udało mi się to z zamówieniem pizzy (czy innego fastfooda) przez rozmowę telefoniczną, a nie przez aplikację na smartfonie. Przekręciłam się na brzuch, wybierając jej numer.
— Hej, Sakura — usłyszałam jej cichy głos w słuchawce.
— Siemka. Nie wiem, czy się już za mną stęskniłaś, czy jeszcze nie, ale dzwonię powiedzieć, że już jestem w mieszkaniu — mamrotałam, przyglądając się paznokciom.
— Jasne, dzięki za telefon, ale po twoim tonie wnioskuję, że nie wszystko poszło gładko.
— Wyrocznio, podaj mi szczęśliwe numery — prychnęłam ironicznie, jednak rozumiałyśmy swój sarkazm. — Zgadłaś. Poza tym coś by było nie tak, jakby obyło się bez większych problemów.
Opowiedziałam Hinacie naprędce, co się działo i jak trafiłam na kanapę, na której właśnie leżę i wymachuję nogami jak beztroska nastolatka.
— Najważniejsze, że ogarnęłaś sytuację. Jestem z ciebie dumna.
— Dzięki, autograf mogę wysłać pocztą.
— Obędzie się bez — zachichotała.

*

Postanowiłam spędzić wieczór, zwiedzając okolicę. Przecież i tak nie mam co robić. To znaczy w sumie może i mogłabym chociaż rozpakować mój dobytek życiowy, czyli dwie torby (nie, żeby coś, ale wzięłam tylko moje ulubione ciuchy i pierdoły), ale jestem na to zbyt leniwa. Najprawdopodobniej będą jeszcze tak stać przy drzwiach jeszcze kilka dni. Wsunęłam na stopy tenisówki, zarzuciłam na siebie bluzę z kapturem, kaptur powędrował na głowę, słuchawki w uszy, telefon w kieszeń, a ja w miasto. Na wszelki wypadek pobrałam aplikację z mapami i w razie co wykorzystam nawigację, coby się nie zgubić z moją zdolnością do orientacji w terenie. Tym bardziej że w Tokio byłam tylko kilka razy, więc zupełnie nie znam tego ogromnego miasta. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz, bo jeszcze tego brakuje, żeby mnie okradli z moich majtek i skarpetek. Wyszłam z bloku na hałaśliwą, ciasną ulicę, mijając zabieganych ludzi. Nad głową dyndały mi liczne kable telekomunikacyjne, przewieszone nad ulicą jak cyberpunkowe girlandy. Patrząc na mapkę w telefonie, zauważyłam, że w okolicy mieszkania znajduje się park, a przy nim zbiornik wodny, stawik albo jakieś inne jeziorko. Udałam się w tamtym kierunku, wsłuchana w muzykę wypełniającą mi uszy i głowę. Powietrze robiło się z dnia na dzień coraz chłodniejsze, nadchodziła jesień, przy okazji zmieniając kolor liści na lekko żółte. Dotarłam na miejsce, okazało się bliżej mojego mieszkania, niż mi się wcześniej wydawało. Zaskoczyła mnie feeria barw tej późnoletniej-wczesnojesiennej scenerii parku. Usiadłam na ławce i wpatrzyłam się w błyszczącą taflę wody i pływające w niej kaczki i łabędzie. Gdybym wiedziała, że tu będą, to wzięłabym chleb, żeby je nakarmić, chociaż w sumie nawet jeszcze dla siebie nie kupiłam. Zachodzące leniwie Słońce bawiło się kolorami wody, tak, jakby powoli i konsekwentnie wpuszczało do zbiornika pomarańczowy barwnik.
Pogrążyłam się w myślach i nawet nie zorientowałam się, jak się prawie całkowicie ściemniło. Wstałam z ławki i zmusiłam odrętwiałe nogi do marszu. Po drodze postanowiłam wstąpić jeszcze do sklepiku spożywczego znajdującego się zaraz obok mojego bloku. Kupiłam najpotrzebniejsze artykuły spożywcze, czyli mrożoną pizzę, lody i wino, zapłaciłam i ruszyłam w stronę mieszkania.
Dotarłam pod drzwi wejściowe i przeżyłam mini zawał serca, patrząc na pęk kluczy, które trzymałam w ręce.
— No ja pierdolę — wyszeptałam do siebie.
Tak, to właśnie ja. Zapomniałam kluczy wejściowych do bloku, zostały na kuchennym blacie. No ale zaraz, przecież mieszkam tu dopiero od kilku godzin, chyba każdemu może zdarzyć się mała wpadka?
Tylko czemu zawsze mi?
Postanowiłam poczekać chwilę, aż ktoś może będzie wychodził lub wchodził. Jednak minęło dwadzieścia minut i nic. Kurde, no przecież tu jest pięć pięter, a na każdym po trzy mieszkania, czyli razem piętnaście mieszkań, przyjmując że w każdym mieszkają dwie osoby...
Dobra, nie będę liczyć, nie chcę mi się. Osoba, która wymyśliła kalkulator, powinna dostać Nobla.
Szczęście się do mnie nie uśmiechnęło, żadna nowość. Więc zostało najgorsze. Muszę zadzwonić pod jakiś numer i poprosić o wpuszczenie. Czujnik mojej aspołeczności zawył ostrzegawczo w głowie. Po chwili namysłu postanowiłam zaryzykować i zadzwonić do sąsiedniego mieszkania, pod numer siedemnaście.
Rozległ się głos domofonu.
Pięć sekund.
Dziesięć.
Już wyciągałam palec, by anulować dzwonienie i próbować dalej, gdy usłyszałam kobiecy głos.
— Słucham?
— Yyy, przepraszam, że przeszkadzam — wydukałam — ale jestem nową sąsiadką spod szesnastki i zapomniałam kluczy do bloku. Czy mogłaby pani otworzyć? - zapytałam, czując jak moja twarz z chorobliwie bladej, zmienia się w chorobliwie czerwoną.
Usłyszałam piknięcie i jazgoczący dźwięk, symbolizujący otwieranie drzwi. Rzuciłam „dzięki” w eter i wpełzłam do środka, drepcząc po schodach na pierwsze piętro. Stanęłam pod drzwiami, szukając w panice kluczy wejściowych zgrabiałymi dłoniami. Przed chwilą przecież miałam je w ręce, to gdzie je teraz zawieruszyłam? Podskoczyłam w miejscu, gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych za moimi plecami drzwi.
Proszę nie... Nie mam ochoty poznawać moich nowych sąsiadów ani mówić „dzień dobry”. Na dzisiaj wystarczy interakcji międzyludzkich.
— Ooo, nowa sąsiadka!
Zorientowałam się, że to ten sam głos co w domofonie. Odwróciłam się powoli, przywołując na wargi krzywy uśmiech.
— Ehehe, tak się składa — zaśmiałam się głupkowato i spojrzałam na źródło jazgotu.
Zza futryny znajdujących się obok mojego mieszkania drzwi wejściowych wystawała trzymająca ją ręka, ramię i głowa kobiety. Wpatrzyłam się w nią, nie bardzo wiedząc, co robić. Miała równie niespotykany kolor włosów co aktualnie ja, były jasnoblond, a co najbardziej się rzucało w oczy, to ich długość. Jedno oko miała zasłonięte grzywką, a drugie koloru morskiego wbiło się we mnie świdrującym spojrzeniem.
Poczułam, jak ogarnia mnie fala gorąca, znalazłam się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Nie cierpię być obserwowana. Ze stresu moje zgrabiałe ręce zaczęły się na dodatek trząść, przez co upuściłam klucze na betonową posadzkę, pech chciał, że za mnie.
Sąsiadka schyliła się, a jej włosy omiotły podłogę. Podniosła klucze i wręczyła mi je, łapiąc moją zmarzniętą dłoń dwoma rękami i potrząsnęła nimi energicznie.
— Jestem Ino, masz super włosy.
Oniemiałam. Nie jestem dobra w te wszystkie savoir-vivre, ale mam takie dziwne przeczucie, że chyba nie tak powinno się przedstawiać.
— Sakura — odpowiedziałam.
— A teraz twoja twarz się zlewa kolorem z twoimi włosami.
No tak, spaliłam buraka.
Wymamrotałam coś pod nosem zawstydzona, chcąc wycofać się jak rak, do mieszkania.
— Robisz coś dzisiaj? Teraz? Zaraz? — zalała mnie pytaniami.
— Aeeyy, n-nie — wydukałam. — A o co chodzi?
— Wpadnij do mnie, pogadamy. — Na jej wargach wykwitł jeszcze większy uśmiech, gdy zauważyła wystającą z siatki butelkę wina. — Trzeba utrzymywać przyjacielskie stosunki sąsiedzkie.
Hmm... W sumie to, co mi szkodzi?
— Okej.
— Jak coś, to mieszkam tu obok ciebie.
Poważnie?!


5 komentarzy:

  1. Lubię odkrywać takie blogi, są jak powiew świeżości.
    Bardzo miło i lekko się czyta, szkoda tylko, że tak krótko.

    Postaraj się następny wpis przygotować dłuższy i daj mi o nim znać, bo na bank będę czekać, na jego pojawienie się.

    Pozdrawiam Cię gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, króciutki ten rozdział – ale z drugiej strony wstyd dla mnie, bo kiedy on został dodany, a kiedy ja go zauważyłam… bardzo, bardzo sorry za zwłokę! D:
    Rozdział to takie zderzenie marzeń z rzeczywistością, ja podziwiam Sakurę, że koniec końców jednak nie wróciła i nie obróciła tego wszystkiego w żart – ja bym się na jej miejscu popłakała w tym pociągu zamiast szukać alternatywy. W ogóle, z takich realnych wniosków, to ponoć w samym Tokio ciężko o mieszkanie… Sakura miała wiele, wiele szczęścia, a o tym pewnie nie wie ;)
    Czytam o akcji z kluczami już mam w głowie tysiąc wizji romansów, a tu z Ino wyskakujesz – super, ty to wiesz, jak ostudzić zapał czytelnika :P ale to ciekawe jak się one dogadają – po wzmiance o winie wyczuwam, że będzie się działo :D
    To do następnego rozdziału, trzymaj się!
    Weny, ochoty i czasu ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Te rozmowy Sakry są strasznie krótkie, takie ucinane. Ten facio mógł jej chociaż jakąś pomoc zaoferować czy coś. I tak szybko nowe mieszkanie znalazła? Mogła przecież w hotelu się przekimać i coś wynaleźć a tu już bach się wprowadza itd.
    Mamuśka też - rozmowa raz ciach bach i nie ma. Czy ona się o nią nie martwi czy jak?
    Działania Sakury wydają mi się jakieś nielogiczne XD Albo inaczej nie wiem czy pałam do niej sympatią czy nie, bo serio dziewczyna i jej działania mnie irytują.

    Ale miło się czyta, a to zawsze na plus! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, ze to Ino, gdy tylko przeczytałam, że otworzyła Sakurze drzwi jakaś "pani". Normalnie czułam to w kościach :D Ich przyjaźń zawsze mnie rozczula, tylko żałuję, że przez tak długi czas (w kanonie) udawały do siebie niechęć. Bycie rywalkami także dużo im dało, wzajemna motywacja i te sprawy, ale chyba rozumiesz o cho mi chodzi? Za długo były rozdzielone. Dlatego uwielbiam ich relację w fanowskich opowiadaniach ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak. Dokładnie rozumiem.
      Na szczęście teraz mogą to nadrobić, mogliby więcej scen z dziewczynami w anime podsunąć :)

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń